Rozmowa Karen Thompson Walker z jej wydawcą, Kate Mediną.
KATE MEDINA: „Spowolnienie”, które przedstawiłaś, zagraża całemu światu. Co sprawiło, że zdecydowałaś się skupić na Julii? Co takiego jest w tej dziewczynie, co czyni ją tak wspaniałą narratorką, tak wnikliwą obserwatorką otaczającego ją świata?
KAREN THOMPSON WALKER: Julia jest z natury spokojna. Więcej słucha, niż mówi. Raczej obserwuje, niż działa. Te cechy czynią ją naturalnym narratorem. Opowiada o wszystkim, co udało jej się zauważyć – o spowolnieniu, o rodzicach, o innych ludziach – a dostrzega naprawdę sporo. Myślę, że fakt, iż Julia jest jedynaczką, również wpływa na jej niezwykłą spostrzegawczość. Ja sama jestem jedynaczką, więc coś na ten temat wiem. Julia spędza samotnie więcej czasu niż jej przyjaciele, którzy mają rodzeństwo. Dlatego też tak dużą wagę przykłada do przyjaźni z innymi dziećmi. Jest zupełnie zdruzgotana, kiedy zaczynają się zmieniać, przyjaźnie się rozpadają, potem zaś podniecona, kiedy nawiązuje przyjaźń z Sethem Moreno, który jest równie cichy i spokojny jak ona. Julia jest również niezwykle czuła na subtelne napięcia w małżeństwie rodziców, co tylko się pogłębia, w miarę jak Ziemia spowalnia coraz bardziej.
KM: Szczegóły, w jaki sposób takie „spowolnienie” wpływa na nas i nasze środowisko, zmiany grawitacji i pływy, bezsenność i impulsywność, są przedstawione dość realistycznie. W jaki sposób zebrałaś informacje na ten temat?
KTW: Na samym początku przeprowadziłam wywiad naukowy, jednak na wiele z moich ulubionych szczegółów natknęłam się przypadkowo, po prostu przy lekturze gazet codziennych. Kiedy przeczytałam historię, która zawierała potencjalnie istotne szczegóły, wplatałam ją w fabułę mojej książki. Były to między innymi artykuły na temat badań nad zaburzeniami snu, opowieści o nowych technologiach uprawy roślin w szklarniach, a nawet artykuły na temat różnych sposobów reakcji ludzi i rządów na kryzys finansowy. Najdokładniejszy wywiad musiałam przeprowadzić w dziedzinie fizyki. Nikt dokładnie nie wie, co by się stało, gdyby obrót Ziemi spowolnił, tak jak opisałam to w mojej książce, więc miałam pewną swobodę, jednak niektóre skutki wydają się bardziej prawdopodobne niż inne. Po skończeniu książki poprosiłam astrofizyka o przeczytanie i sprawdzenie jej pod względem merytorycznym, potem oczekiwałam na jego opinię w nerwowym napięciu. Ulżyło mi, gdy dowiedziałam się, jak wiele z moich teorii uznał za wiarygodne, ale i tak dokonałam kilku poprawek na podstawie jego sugestii. Chciałam, aby moja książka była na tyle prawdopodobna, na ile to możliwe. Niedawno przeczytałam w „Guardianie” wywiad z portugalskim pisarzem José Saramago, który powiedział, że jego książki były o „możliwości niemożliwego”. Wyjaśnił, że nawet jeśli założenie książki wydaje się „niemożliwe”, to było dla niego ważne, aby rozwinięcie tego założenia wydawało się logiczne i racjonalne. To właśnie chciałam osiągnąć w Wieku cudów.
KM: Nazywasz czas nauki w gimnazjum „wiekiem cudów”. Co według ciebie jest tak szczególnego w tym okresie życia?
KTW: Wiedziałam od początku, że Julia będzie w wieku gimnazjalnym. Z jakiegoś powodu jej głos, głos kobiety przeżywającej ten szczególny moment w okresie dojrzewania, przyszedł mi do głowy dokładnie w tym samym czasie co pomysł spowolnienia. To był jedyny sposób, w jaki mogłam napisać tę książkę. Myślę też, że sięganie pamięcią w przeszłość do okresu naszego dorastania jest czymś, co robimy wszyscy – to jeden z najbardziej niezwykłych okresów życia człowieka. Gimnazjum to moment, kiedy nawet w krótkich odstępach czasu zachodzą dramatyczne zmiany, kiedy rośniemy i zmieniamy się z nieprawdopodobną prędkością. Wydawało się naturalne, aby opowiedzieć historię o spowolnieniu, a więc także o czasie, w tym szczególnym kontekście. Jest to także metoda na skoncentrowanie się na drobnych szczegółach życia codziennego, co było dla mnie bardzo ważne. Chciałam zbadać, w jaki sposób życie po prostu toczy się dalej, nawet w obliczu przerażającej niepewności jutra.
KM: Niektórzy czytelnicy, którzy mieli już okazję zapoznać się z książką, porównali spowolnienie do zagrożenia zmianami klimatycznymi. Myślałaś o zmianach klimatycznych w trakcie pisania tej książki? Jeśli nie, czy zaskoczyła cię taka interpretacja? Co sądzisz o połączeniu tych dwóch tematów?
KTW: Nie było moim zamysłem, aby zwracać uwagę czytelników na problem zmian klimatycznych, ale nie jestem zaskoczona, że niektórzy tak to odczytali. Jednym z wielkich wyzwań towarzyszących pisaniu tej książki była próba odpowiedzi na pytanie, jak ludzie mogą zareagować na katastrofy, takie jak spowolnienie, które jest zjawiskiem zbyt abstrakcyjnym, aby je pojąć, ale które rozwija się w tempie dość powolnym. Zawsze próbuje się czerpać z paralelnych sytuacji w naszym realnym świecie, a zmiana klimatu była zdecydowanie jedną z nich. Kiedy pisałam tę książkę, zaczęłam też zdawać sobie sprawę z tego, że jedną z nieoczywistych przyjemności, jakie czerpiemy z lektury tego typu historii, jest to, iż mogą przypominać nam o pięknie i kruchości zwykłego życia na Ziemi. W mojej książce naturalny świat jest bezpośrednio i realnie zagrożony, więc nie dziwi mnie, że czytelnicy będą się odnosić do współczesnych zagrożeń czyhających na naszą planetę.
KM: Jest tak wiele różnych sposobów, w jakie ludzie reagują na zagrożenie katastrofą w tej książce, od wyparcia przez fatalizm aż po teorie spiskowe. Wyznawcy „prawdziwego czasu”, którzy nadal żyją według wschodów i zachodów słońca, są jedną z najbardziej fascynujących grup bohaterów tej powieści. W jaki sposób ich wymyśliłaś?
KTW: Każda społeczność ma swoich dysydentów. Nawet jeśli ten dziwaczny konflikt między czasem rzeczywistym a czasem zegarowym został całkiem wymyślony, pozwala on zrozumieć klasyczny konflikt między tym, co naturalne i stworzone przez człowieka, a także między racjami zbiorowości i jednostki. Spodobał mi się pomysł, aby „czas rzeczywisty” jednoczył ludzi ze skrajnych ugrupowań, z lewa i prawa, od liberalnych ekologów do konserwatywnych grup religijnych. Obserwowanie stosunku bohaterów do tych dwóch sposobów pojmowania czasu dawało mi wiele radości.
KM: Tak jak Julia, dorastałaś w południowej Kalifornii. Czy myślisz, że dorastanie w miejscu, gdzie naturalne katastrofy zdarzają się tak często i nieustannie zagrażają mieszkającym tam ludziom, miało jakiś wpływ na twój pomysł napisania Wieku cudów?
KTW: Wychowałam się w San Diego na samym obrzeżu dzielnicy podobnej do tej opisanej w mojej książce. Muszę powiedzieć, że w miejscu takim jak Kalifornia dorasta się bardzo przyjemnie. Ale zdarzały się i momenty grozy. Pamiętam, jak dym przesłaniał niebo w okresach, kiedy w Kalifornii szalały pożary, i utrzymywał się potem w powietrzu jeszcze przez wiele dni, drapiąc w gardle i nadając wszystkiemu nieco pomarańczowy odcień. Pamiętam, jak okna brzęczały na początku każdego trzęsienia ziemi, i jak żyrandol huśtał się nad stołem jadalnym, dopóki trzęsienie nie ustało. Czasami nie mogłam spać w nocy, martwiłam się, że trzęsienie ziemi lub pożar zaskoczą nas we śnie. Ale teraz, kiedy myślę o tamtych latach, zdaję sobie sprawę, że moja powieść powstała częściowo dzięki temu, że zawsze oczekiwałam katastrofy. Jednak nie jest tak, że w dzieciństwie ciągle się bałam. W rzeczywistości jedna z rzeczy, które pamiętam najlepiej, to właśnie to, że żyjąc w Kalifornii, przeważnie ignorowaliśmy zagrożenia. Wiedzieliśmy, że to wielkie trzęsienie ziemi, które przewidywali naukowcy, może nadejść w każdym momencie, jednak żyliśmy tak, jakby miało ono nigdy się nie zdarzyć. Często była to niemal idylla: graliśmy w piłkę, pływaliśmy, chodziliśmy na spacery na plażę. Zaprzeczenie i wyparcie są jakby wpisane w kalifornijską egzystencję. Być może na tym właśnie polega życie. Chciałam oddać to uczucie w mojej książce.
KM: Napisałaś tę książkę, pracując też jako redaktor. Czy praca zawodowa nie przeszkadzała ci w tym, co chciałaś zrobić z tą historią jako autorka? Czy uważasz, że praca redaktora wpływa na sposób pisania?
KTW: Praca redaktora na pewno pomogła mi stać się lepszą pisarką. Z biegiem lat te dwa procesy, pisania i redakcji, stały się ściśle ze sobą powiązane. Redakcja stanowi dużą część mojego procesu pisania. Nie jestem kimś, kto potrafi przelać na papier pięć stron za jednym zamachem. Zamiast tego poprawiam każde zdanie, nieustannie zmieniam szyk słów. Bycie redaktorem jest jak bycie profesjonalnym czytelnikiem, i naprawdę czuję, że im więcej czytam, tym lepiej piszę. W mojej codziennej pracy edytorskiej usiłowałam sobie odpowiedzieć na te same pytania, które zadawałam sobie podczas pisania: co sprawia, że zdanie jest dobre? Jak napisać dobrą opowieść? Kim jest ta postać? Ilekroć redagowałam rozdział Wieku cudów, starałam się pracować tak, jakby to była cudza książka. Praca w wydawnictwie nauczyła mnie również, by nigdy nie brać zainteresowania czytelnika za pewnik. Jako redaktor często byłam zasypywana rękopisami. Dobrych przychodziło niewiele. Te naprawdę się wyróżniające sprawiały, że nie mogłam się od nich oderwać, póki nie przeczytałam do końca.