Czytając „Autoportret reportera” należy zaparzyć dwie kawy. Usiąść wygodnie i rozpocząć rozmowę. Rozmowę z człowiekiem, który nie potrafił rozłożyć świata na postaci, jak sam pisze – nie potrafił napisać dialogu. Nie zgodzę się z nim, bo w tej książce świetnie mu się to udało. Autor prowadzi dialog z czytelnikiem.
Takie rozmowy chciałabym przeprowadzać codziennie. Może to jego wieloletnie doświadczenie, czterdzieści lat pracy w podróży, owocuje tą znajomością świata i ludzi, że on wie co o czym myślimy, jakie pytania chcemy mu zadać i od razu na nie odpowiada. Był na wszystkich kontynentach, we wszystkich regionach świata. Był „prawdopodobne wielką parą oczu”, dzięki której poznaliśmy świat takim jaki był naprawdę. Świat bez fikcji. Nie potrafił napisać o niczym, czego sam nie przeżył, czego sam nie widział, nie doświadczył, gdzie sam nie pojechał, czego nie usłyszał, nie pomyślał. Mówił, że pisze teksty, literaturę na piechotę. A wszystko co pisał, pisał poprzez siebie. Bardzo często używa słowa – nie potrafię! Słowo to bardzo rzadko pada z ust ludzi, którzy odnieśli już życiowy sukces. Nikt nie lubi mówić o sobie źle i nie przyznajemy się do popełnianych błędów. Ryszard Kapuściński, bo o nim mowa, jawi się w tej „rozmowie” jako człowiek bardzo skromny, zdystansowany do siebie i zafascynowany wszystkim co go otacza – a nie sobą. Może to jest najlepsza rada dla współczesnych „dziennikarzy” i sposób na życiowy sukces. Przestańmy patrzeć na czubek własnego nosa, a zobaczymy o wiele, wiele więcej. Porozmawiajcie z Mistrzem, może wyciągniecie podobne wnioski.