– Zawsze gdzieś podróżowałem – taka stagnacja w domu zawsze mnie irytowała. Podróżować można wszędzie. Nawet ta podróż z Helu do Zamościa, gdzie jechałem trzema pociągami, to też przygoda – mówi Artur Labudda przed swoim „Slajdowiskiem” w Zamojskim Klubie Podróżników „Śródziemie”. Zaczynał od małych wycieczek ale największą z nich przeżył w 2010 roku. Artur w niespełna dwa miesiące przejechał quadem 6 200 km, poruszając się możliwie jak najbliżej granicy Polski. Zaczął i skończył swoja podroż w Helu. Nie byłby nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt iż od młodego wieku jest niepełnosprawny – jako czternastolatek stracił w wypadku pod kołami pociągu obydwie nogi.
Zawsze stawiał sobie wysoko poprzeczkę i sprawdzał czy da radę ją przeskoczyć. Wszystko zaczął robić już jako osoba niepełnosprawna. – Dzięki temu, że straciłem nogi w tak wczesnym wieku bardzo szybko przywykłem do tego, że jestem osobą niepełnosprawną – mówi. Uczył się niepełnosprawności z wiekiem. Jeździ samochodem, nurkuje. Próbował nawet latać na motolotni. – Nie udało mi się, żadnego kursu znaleźć. W Polsce były wtedy dwie motolotnie przystosowane do osób niepełnosprawnych, ale było bardzo duże obłożenie chętnych do latania, że nie było możliwości się dostania. Podobnie było z nurkowaniem. Przeczytałem artykuł w prasie lokalnej o nurkowaniu a na samym końcu była konkluzja, że każdy może nurkować. Poszedłem z tą gazetą na bazę nurkową na Helu i usłyszałem od instruktora – chłopie ale ja nie mam zielonego pojęcia jak cię nauczyć . W Krakowie jest taka organizacja HSA, która szkoli osoby niepełnosprawne – pojedź tam. Coś mi nie pasowało, mieszkam nad morzem i będę jeździł do Krakowa uczyć się nurkowania. Zrezygnowałem a za rok spotkałem się z tym samym Pawłem w porcie i zaryzykowaliśmy. Skończyłem kilka kursów i nurkuje. Jedyne odstępstwo to fakt, że ręce zstępują mi nogi – opowiada Artur. Organizowałem nawet nurkowanie na wrakach, zawoziłem grupy wycieczkowe jako sternik. Zawsze robiłem szalone rzeczy. Największym zdziwieniem dla osób było to, że pomimo iż wpadłem pod pociąg, straciłem nogi to zbudowałem kolejkę wąskotorową. Miłość do kolei mi pozostała. Znajomi wykopali wagonik na cyplu a ja go odremontowałem i tak się zaczęło – a skończyło na działającej do dziś kolejce wożącej turystów. Zrobiliśmy to współpracując z muzeum na Helu – dodaje.
To jeden z wielu sukcesów naszego bohatera. Artur był inspiratorem i organizatorem ekstremalnej wyprawy na Syberię samochodem UAZ 452. Swą determinacją i hartem ducha udowadnia, że można pokonać wiele barier związanych z niepełnosprawnością. Największym wyczynem była wyprawa pod hasłem „ Granicami –bez granic “, która zrodził się z głębokiej motywacji do odważnego przekraczania granic, które są nauczycielami pozwalającymi dowiedzieć się więcej o sobie, czy to na poziomie fizycznym, emocjonalnym, czy intelektualnym. Tylko odkrywając nowe miejsca , walcząc ze słabościami , stereotypami i tabu, można zajrzeć w głąb siebie i pokonać własne ograniczenia.
Wszyscy Polacy kibicowali mu, gdy samotnie przejechał quadem 6.200 km dookoła Polski. Kontynuacją projektu była wyprawa pod hasłem : „Z Prądem Pod Prąd” – wtedy wraz z przyjacielem przepłynął kajakiem 1.310 km od Bieszczad do Świnoujścia. Udowodnił, że katalizatorem podejmowania wyborów i działań jest jedynie siła woli. Płynąc propagowali postawę, w której chcieć oznacza móc. – Często ludzie niepełnosprawni sami się poddają i rezygnują. Myślą, że muszą zrezygnować z marzeń – to nie prawda – przekonuje. Z renty nie dałby rady spełniać swoich marzeń. Szuka sponsorów, pracuje jako przedstawiciel i realizuje swoje marzenia. Został doceniony i otrzymał nagrodę na Kolosach w Gdyni – w kategorii wyczyn roku. Pomysłów ma jeszcze wiele … Będziemy kibicować Arturowi i brać z niego przykład powtarzają sobie codziennie, że chcieć to móc!
Specjalne podziękowania kieruje w stronę Andrzeja Bulaka, który prowadzi Zamojski Klub Podróżników „Śródziemie” i Janusza Kitki, właściciela Restauracji Bohema w Zamościu – to dzięki nim mamy okazję poznawać tak wyjątkowych ludzi.