Helena Maziarczyk od urodzenia mieszka w Sitańcu Wolicy. Wychowała pięcioro dzieci. Całe życie pracowała na roli i śpiewała. Śpiew był i nadal jest jej życiową pasją. Pani Helena śpiewa już 65 lat.Swoją wokalną karierę rozpoczęła w 1938 roku w szkole powszechnej w Wysokiem k. Zamościa. – Pamiętam jak dziś – mówi pani Helena. – Najpierw byłam śpiewającym krasnoludkiem, a następnie w duecie z Heńkiem Pawliszakiem występowaliśmy w szkolnym widowisku o wojnie, która już wtedy wisiała na włosku. W 1939 roku z okazji Święta Morza koncertowaliśmy w sitanieckiej remizie strażackiej. Miałam wtedy 11 lat i do dziś pamiętam słowa tamtych, bardzo patriotycznych, piosenek i pieśni. Szkoda, że o wielu z nich dziś już wszyscy zapomnieli – mówi pani Helena.
I dalej opowiada: – Podczas okupacji hitlerowskiej wraz z rodzicami trafiłam do obozu przejściowego w Zamościu. To były straszne czasy, nie było tam miejsca na śpiew, tam się płakało i błagało o kartofla, brukiew i kromkę chleba. Cudem uniknęłam losu moich rówieśników, których hitlerowcy wywieźli do obozów zagłady i do Niemiec. Do domu w Sitańcu wróciliśmy na dwa lata przed zakończeniem wojny. Pracowaliśmy u nasiedlonego Niemca. Pasja śpiewania w tych trudnych i niebezpiecznych czasach była jednak tak duża, że nawet grożące niebezpieczeństwo nie odstraszało nas od zaimprowizowanych, domowych, konspiracyjnych koncertów. Śpiew był dla nas walką z okupantem i przypominał, że jesteśmy Polakami z własną kulturą i historią – mówi pani Helena. – Wieczorami zbieraliśmy się w domach i przy zasłoniętych oknach i lampie naftowej śpiewaliśmy polskie patriotyczne pieśni.
Po wojnie do pracy w chórze zmobilizował nas sitaniecki organista, pan Wołoszyn. W chórze kościelnym śpiewałam ponad pięćdziesiąt lat i jestem z tego bardzo dumna.
Przez ponad piętnaście lat pani Helena śpiewała także w zespole śpiewaczym KGW „Sitanianki”. Śpiew – to sposób na życie i co do tego nasza bohaterka nie ma wątpliwości. Dziś śpiewa dla siebie. Na próby za daleko iść i zdrowie nie takie, jak kiedyś, ale śpiewać trzeba, bo to najlepsze lekarstwo na nadciśnienie, ból głowy i stres. Najlepiej śpiewa się, gotując obiad. Pani Helena śpiewa kaczkom i kurom, a wszystko po to, by nie wyjść z wprawy. W repertuarze ma setki pieśni i piosenek na różne okazje. Kiedy kilka miesięcy temu na drugim końcu Polski wychodziła za mąż jej wnuczka, mistrzyni śpiewu z Sitańca nie mogła na wesele pojechać (grypa była silniejsza), ale przez całą noc wyśpiewała wnuczce cały weselny zestaw piosenek.
Wielka szkoda, że tak mało młodych ludzi chce kontynuować pasję śpiewu nie dla pieniędzy, ale dla siebie, by uchronić do zapomnienia to, co nasze – zamojskie i polskie. – Dlaczego młodzi ludzie wstydzą się naszych polskich, pięknych ludowych piosenek? – Tego pojąć nie mogę – mówi zatroskana o przyszłość naszej rodzimej kultury pani Helena.