– Nic nie może przecież wiecznie trwać, za miłość też kiedyś przyjdzie nam zapłacić – śpiewała Anna Jantar. W niedzielę, 6 września br., zakończyła się trzecia edycja Festiwalu Kultury im. Marka Grechuty, niestety, możliwe, że ostatnia. Cykliczna impreza miała być wieczna, a tu każą nam płacić. Za co? Za miłość do twórczości Marka Grechuty. Tegoroczny festiwal wypadł bardzo dobrze, gwiazdy z całej Polski, występy na poziomie europejskim. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ale… nie mogło przecież być tak pięknie. Jak coś nareszcie nam wychodzi, to znowu pojawiają się problemy.
W tym roku tłem wydarzenia jest Danuta Grechuta, wdowa po wielkim artyście, która zgłosiła do Urzędu Patentowego znak towarowy „Marek Grechuta”, obejmujący również organizowanie koncertów. Tym samym poprzez swoich reprezentantów, spółkę MediaWey – wystąpiła z żądaniem do Urzędu Miasta o 10 tys. zł oraz 2 procent od wartości budżetu całego przedsięwzięcia. Nietrudno policzyć – jeżeli koszt tegorocznego festiwalu to kwota około 300 tys. zł – to w grę wchodzi dodatkowe 16 tys. zł. – Jeszcze za wcześnie, żeby powiedzieć, co będzie za rok. Może Festiwal nie będzie miał w nazwie im. Marka Grechuty, może będzie to po prostu Festiwal Kultury. Napisaliśmy list i zobaczymy, co będzie dalej – skomentował prezydent Zamościa, Marcin Zamoyski. Zdziwiony tą informacją był Paweł Sztompke, dziennikarz muzyczny – Muszę powiedzieć, że nie wiedziałem, iż jest problem z nazwą festiwalu, i że wdowa po Marku Grechucie żąda jakieś większej satysfakcji. Świat jest okrutny. Mówi się, że sztuka trwa wiecznie, a życie przemija. Sztuka trwa dzięki ludziom, którzy ją promują. Dlatego Marek jest wciąż obecny. Nikt nie pochwala pomysłu pani Grechutowej i szuka jego uzasadnienia. – Mam nadzieję, że to jest jednak jakiś wybryk, pewne głuptactwo, ponieważ, o ile mi wiadomo, nie można zastrzec nazwiska osoby publicznej jako znaku towarowego. W takim razie nie moglibyśmy np. obchodzić dwusetnych urodzin Juliusza Słowackiego. Tego typu zabieg mógłby tylko zaszkodzić twórczości Marka, ponieważ nie sądzę, żeby radiowcy chcieli płacić podwójnie za nadanie piosenki Grechuty, skoro płacą ZAIKS – wyznał Jan Poprawa, publicysta i krytyk muzyczny. W tym roku nazwa została zachowana. Jak będzie za rok, jeszcze nie wiemy. Wiemy jednak, że już od poniedziałku Orkiestra pracuje nad kolejnym festiwalem – zapewniła Anna Gruszkiewicz, z-ca dyrektora Orkiestry.
A co mogliśmy stracić w tym roku? Trzydniowy festiwal, który rozpoczął się w piątek, 4 września br., „pod balkonem” artysty przy ul. Grodzkiej – występem młodych artystów wyróżnionych w II Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym. Byli to: Krystian Grzesik z Zamościa, Ewa Cieślak z Grudziądza, Weronika Wronka i Joanna Możdżan z Oświęcimia oraz Agata Seidel z Kędzierzyna Koźla. Koncert poprowadził Jan Poprawa.
Drugiego dnia, 5 września br., wystąpili: Krystyna Prońko, Anna Serafińska, Henryk Miśkiewicz, Jan „Ptaszyn” Wróblewski, Wojciech Myrczek oraz Orkiestra Symfoniczna im. Karola Namysłowskiego pod batutą Tadeusza Wicherka oraz Zbigniewa Gracy. Koncert prowadził Paweł Sztompke. Tego dnia mogliśmy usłyszeć klasyczno–jazzową kompozycję Wróblewskiego, którą poświęcił swojej wnuczce. Utwór ten został zagrany dopiero po raz siódmy, ze względu na to, że jest potrzebny tak ogromny skład instrumentalny, jaki zapewniła nasza Orkiestra.
Niedzielny – 6 września br. – koncert był bardzo różnorodny. „Dzień Dobry” – to był właściwy wybór na sam początek. Później wybuchowa mieszanka: laureaci II Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Marka Grechuty (Joanna Kaszta, Agata Kusek, Ewa Nowak), Jarosław Chojnacki ze swoją teatralną prezentacją, Elżbieta Adamiak, Grzegorz Wilk i na zakończenie – zespół Zakopower. No i oczywiście Orkiestra Symfoniczna im. K. Namysłowskiego, bez której nic nie byłoby takie cudne, którą dyrygował Tadeusz Wicherek. Całość prowadził Zbigniew Lech Nowicki. Dziś wszyscy odetchnęli z ulgą, bo przed koncertem było wiele obaw. – Przez moment się zastanawiałam, czy mój cichy głos i moje bardzo muzycznie poetyckie piosenki dobrze zabrzmią z orkiestrą. Ostatni raz śpiewałam z takim akompaniamentem w 1985 roku w Opolu i od tej pory trochę tego unikałam. Ale z takim wyczuciem potraktowano moją linię melodyczną, że jestem uskrzydlona i taka szczęśliwa, że mogłam mieć tyle pięknych dźwięków – opowiadała Elżbieta Adamiak. Obaw nie krył Grzegorz Wilk, dla którego ten występ był również wielkim zaszczytem. – Jak wielu wykonawców, borykam się z zasadniczym problemem. Jak zaśpiewać Grechutę, żeby go nie zepsuć, nie zepsuć tych piosenek.
Każdy z artystów odnalazł swój sposób na Grechutę, zaśpiewali również własne utwory. Licznie zgromadzona widownia, pomimo jesiennego chłodu, w tej magicznej atmosferze wsłuchiwała się w skupieniu w wykonywane piosenki. Może tylko szkoda, że nikt nie odważył się zatańczyć. Postaje nam czekać na pomyślne rozwiązanie spornych spraw i miejmy nadzieję, że na kolejną, czwartą już edycję Festiwalu Kultury im. Marka Grechuty.