Dla jednych, szczególnie artystów malarzy z Zamościa, Grzegorz Król ze Szczebrzeszyna to malarz-rzemieślnik, prymitywista, a jego twórczość klasyfikują pomiędzy jarmarkiem a kiermaszem na zamojskiej Starówce. Dla znawców sztuki w świecie – Grzegorz to geniusz, który wystawiać może swoje prace w najlepszych galeriach świata. No cóż, zazdrość ma swoje prawa, jedni krytykują, a obrazy Grzegorza jeżdżą po świecie i zachwycają.
Z Grzegorzem znamy się od lat, byliśmy w Szczebrzeszynie sąsiadami przez płot, chodziliśmy na wagary, ryby i na Brodzką Górę na grzyby. Grzegorza zawsze fascynowała przyroda, płakał, kiedy widział bezmyślnie ścięte drzewo i cieszył się, kiedy nad nasz Wieprz wiosną przylatywały ptaki.
Pierwszą wystawę prac Grześka zorganizowałem w 1982 roku w zamojskim Ratuszu i tak się zaczęło. Po tej wystawie propozycje posypały się lawinowo. Po wystawach w Lublinie, Krakowie i ponownie w Zamościu, od 1987 do 1994 roku obrazy Króla były prezentowane w szesnastu galeriach w Niemczech. Potem była Polska, Holandia, Austria, USA i Francja. W Stanach Zjednoczonych Grzegorz prezentował obrazy w trzech galeriach, proponowano wystawy w trzynastu galeriach nowojorskich. Zaproponowano też Grześkowi stały pobyt w Ameryce, wrócił jednak do Szczebrzeszyna, bo – jak twierdzi – takich łąk, lasów, ptaków i drzew nie ma nigdzie na świecie. To nadwieprzańska przyroda inspiruje twórczość Grzegorza. Jego obrazy nie mają nazw, mają wspólny tytuł „Niemy Krzyk”.
Po wystawie w Gallery Studio w Nowym Jorku o twórczości malarza ze Szczebrzeszyna tak napisał znany amerykański krytyk Peter Nidely: „Grzegorz Król jest bardzo specjalnym rodzajem malarza-pejzażysty. Jego obrazy, bardziej niż opiewaniem przyrody, są wzruszającym błaganiem o jej zachowanie. Wychował się w Polsce, nad malowniczą rzeką Wieprz koło lasów Roztocza i był naocznym świadkiem, jak tak zwany „postęp ludzkości” może stopniowo doprowadzić do degradacji pięknego krajobrazu, zostawiając drzewa, łąki i cieki wodne w zapomnieniu i samotności. To samouk rozumiejący specyfikę swojego przedmiotu, który ślubował poświęcić talent malarski w służbie zagadnień ekologicznych. Aby tego dokonać, wytworzył odpowiedni styl charakteryzujący się niezwykłą siłą wyrazu. Realizm przybiera uduchowiony wydźwięk”.
Dziś Grzegorz Król maluje we własnej rezydencji w Szczebrzeszynie, gdzie w przydomowym stawie pływają jesiotry, liny, pstrągi tęczowe, szczupaki. Teraz Grzegorz pracuje nad projektami mebli i zabawek dla dzieci z autyzmem. Żyje spokojnie, raz na kilka lat sprzeda jeden obraz i to wystarcza na dostojne, beztroskie i twórcze życie.
Grzegorz nigdy nie zrobi już wystawy w Zamościu, wszędzie, ale nie w Zamościu. Dlaczego? Wie tylko on i ja. Kolejna wystawa obrazów Króla odbędzie się w prestiżowej galerii w Moskwie. Ten samouk ze Szczebrzeszyna robi furorę na świecie. Ceny jego obrazów przyprawiają człowieka o zawrót głowy, ale taki jest król. Do rodzinnego domu Grzegorza wstępu nie mają urzędnicy i dziennikarze. I jedni, i drudzy więcej wyrządzili Grzegorzowi krzywdy niż pożytku. Grzegorz to ułożony człowiek, szanuje wszystkich, wszystkim mówi „dzień dobry”, ale do domu zaprasza nielicznych. Kiedy na kolację zjedliśmy jesiotra, wieczorem poszliśmy nad Wieprz. We mgle ja nie widziałem nic, Grzesiek zainspirowany białym nadwieprzańskim krajobrazem przez godzinę opowiadał mi o mgle i przyznam, że coś w tej mgle jest.