Wspólny Zamość- pod taka nazwą działa od niedawna ruch społeczny, który zrzesza ludzi, którym bardzo zależy na swoim mieście i prawdopodobnie na tegorocznych wyborach. Na razie krytykują, analizują i próbują pokazać swoją wizję Miasta Idealnego. A jak to robią? Opowie nam Damian Miechowicz, jeden z pomysłodawców ruchu.
Nie tak dawno zaangażował się pan w coś, co nazywało się Projekt Zamość, teraz jest Wspólny Zamość… O co chodzi z tym Zamościem?
Z Zamościem jest wszystko w porządku, postoi pewnie kolejnych 400 lat (śmiech). Gorzej z tzw. społeczeństwem obywatelskim. Projekt Zamość był akcją spontaniczną, ale też pouczającą. Zaczęło się od tego, że jacyś bardzo ważni urzędnicy uznali, że skoro plac zabaw przy przedszkolu na Nowym Mieście został wyremontowany za ciężkie pieniądze z Unii, trzeba go zamknąć na cztery spusty, bo jeszcze coś się uszkodzi. Nie zapomnę łez mojego 4,5 – letniego wówczas synka. Nie wiedziałem, jak mu to wszystko wytłumaczyć, dlatego z sąsiadami i przyjaciółmi zrobiliśmy akcję „Uwolnić plac zabaw!”
Udało się?
Częściowo. Plac jest otwarty do wieczora – niestety, tylko w dni powszednie. Ale całe to zbieranie podpisów uświadomiło mi, że mieszkańcy chcą zmian w mieście, tylko nie wierzą, że są one możliwe.
A są możliwe?
Oczywiście. Przecież wszystko zależy od ważniaków, którzy podejmują decyzje. Wystarczy ich zmusić, żeby te decyzje były dobre dla lokalnej społeczności.
A propos zmuszania. Niektórzy zarzucają Wspólnemu Zamościowi nadmierne krytykowanie…
Bo ekipę ratusza jest za co krytykować. Każdy, kto zajmował się biznesem, a takich wśród nas jest zdecydowana większość, rozumie, że jak w coś pompuje się przez kilka lat 300 milionów złotych, efekt gospodarczy powinien być imponujący. W starówkę włożono niewiele mniej, a efektu nie widać, poza tym, że jest może trochę ładniej, chociaż jeśli chodzi o „garaże” przy Nadszańcu, czy metalową bramę – straszydło przy parku sprawa jest dyskusyjna. W dodatku teraz mamy za dużo lokali do wynajęcia, ponieważ poza sezonem na Starym Mieście naprawdę nic się nie dzieje, a także za wysokie rachunki na prąd. Coś mi się zdaje, że żeby mieć za co zasilić te setki lampeczek w parku i na Plantach, miasto wyłącza latarnie uliczne, m.in. na moim rodzinnym Nowym Mieście. Strach wyjść z domu w nocy, bo można zarobić w łeb…
W sensie biznesowym lepiej było włożyć te pieniądze w remonty ulic i chodników na osiedlach, a zespół staromiejski tylko doprowadzić do ładu, rezygnując np. z akcji wylewania tysięcy ton betonu, który pasuje do starówki jak pięść do nosa. Przy innym charakterze robót, szanse na wygrywanie przetargów miałyby lokalne firmy budowlane, zatrudniające miejscowych, czyli zamościan.
Krytykować każdy potrafi. Chodzi o to, żeby krytyka była konstruktywna…
Zgadza się. Gdyby ktoś z ratusza zechciał z nami porozmawiać, chętnie podpowiemy, co można zrobić, żeby za kilka lat Zamość nie stał się opustoszałym skansenem.
A co można zrobić?
Bardzo wiele. Po pierwsze, na poziomie zarządzania miastem dać sobie spokój z kolejnymi „strategiami rozwoju”, napchanymi frazesami typu „poprawa standardu i jakości życia mieszkańców”, czy „wysoki stopień wykorzystania potencjału gospodarczego Zamościa”, bo to zwykłe banialuki, do tego za dziesiątki tysięcy złotych. Po drugie, zaprosić zamościan, którzy odnieśli sukces i ładnie poprosić ich, żeby coś podpowiedzieli.
Jak to?
Tak to. Takich ludzi są setki. Niestety, o istnieniu niektórych z nich zamojska władza często nawet nie ma pojęcia.
Kogo konkretnie ma pan na myśli?
Np. naszego kolegę Zbyszka Gumulińskiego. Od podstaw stworzył firmę, która budowała pierwszą w Polsce sieć mobilnej telewizji cyfrowej. W swoim czasie o jego usługi biły się najpotężniejsze firmy teleinformatyczne w kraju. Może podpowiedział by np. panom z ratusza, jak powinna naprawdę działać darmowa sieć wifi.
Dalej…
Burmistrza Rejowca Fabrycznego Stanisława Bodysa, jednego z najlepszych gospodarzy w województwie, również prawie zamościanina. W zarządzanym przez niego miasteczku dzieciaki nie mają problemów z dostępem do placów zabaw, a mieszkańcy mogą korzystać do woli z pełnowymiarowej areny lekkoatletycznej, a także, chociaż może naszym urzędnikom może trudno w to uwierzyć, darmowych kortów tenisowych.
Dalej…
Pawła Radziszewskiego – zamościanina z krwi i kości. Jego zespół Plastic święcił niedawno triumfy na festiwalu Open’er. Może podpowie zamojskim urzędnikom, jak robi się prawdziwe koncerty. O to można by zresztą spytać też Andrzeja Osucha, który jako szef ośrodka kultury do niewielkich Werbkowic potrafi ściągnąć parę tysięcy ludzi.
Dalej…
Witka Paszta z zespołu VOX. Uważam, że sprowadzając swego czasu do miasta telewizyjną dwójkę, a później występując w „Tańcu z gwiazdami” w koszulce z napisem Zamość zrobił dla promocji więcej niż urzędnicy przez 20 lat.
Długa jest jeszcze ta lista?
Bardzo długa, bo my we Wspólnym Zamościu jesteśmy fajni, więc mamy szerokie kontakty (śmiech). Wśród naszych przyjaciół są specjaliści ze wszystkich niemal dziedzin, które stanowią istotę dobrze zarządzanego miasta: od kultury i edukacji przez opiekę społeczną i zdrowie po zarządzanie, marketing, inwestycje budowlane. Niestety, jakoś nie mieli szans na zrobienie kariery w rodzinnym mieście…
A jakieś inne pomysły na dziś?
Nie zmieścilibyśmy się z nimi w tej gazecie (śmiech). Ale najpilniejszy to chyba zakup paru biletów miesięcznych dla naszych urzędników na trasie Zamość – Lublin.
Biletów?
Tak. W ciągu najbliższych tygodni ruszą nowe środki unijne, więc pojawią się nowe możliwości. Od przeszło sześciu lat zajmuję się promocją w urzędzie marszałkowskim, który te środki rozdziela i jakoś przez ten czas nie widziałem tam zbyt wielu zamojskich urzędników. Bus w jedną stronę kosztuje zdaje się 16 zł. Może jak dostaną miesięczne, będzie im łatwiej.
Żeby załatwili nową kasę na mury?
Murów mamy już dość. Raczej róbmy coś mniejszego, ale niech to służy mieszkańcom. I dajmy zarobić miejscowym firmom.
Wystartujecie w najbliższych wyborach?
Parafrazując Jerzego Nizioła, jednego z kandydatów na prezydenta, jeśli będziemy musieli, to chyba tak.