W ramach VII Zamojskich Spotkań Kultur, na renesansowym podwórzu przy zamojskiej Starówce, Teatr NN z Lublina zaprezentował spektakl „Tajbełe i demon” wg opowiadania Isaaca B. Singera.Smutna opowieść o samotnej Tajbełe i równie samotnym Hurmizaszu. Ona straciła w życiu wszystko – dzieci i męża. On – całe życie uznawany był za miejscowego niedołęgę. Los tych dwojga zmienia się diametralnie, gdy Hurmizasz wkrada się nocą do Tajbełe i podając się za demona prosto z piekielnych czeluści, wymusza na niej posłuszeństwo. Z biegiem czasu jednak między kobietą i demonem zaczyna rodzić się piękne, choć zakazane uczucie… W tę wspaniałą opowieść wprowadził zebranych widzów Witold Dąbrowski przy muzyce płynącej z klarnetu Jarosława Adamowa.
Wasze przedstawienie bardzo różni się od tradycyjnych spektakli, nie używacie rekwizytów, scenografii. Opowiadanie uzupełnia muzyka klarnetu. Skąd pomysł na taki spektakl?
Witold Dąbrowski: Ta historia rozpoczęła się od Tomka Pietrasiewicza, naszego serdecznego przyjaciela, który jest dyrektorem Ośrodka Brama Grodzka Teatru NN w Lublinie. Poza tym, że jest dyrektorem tego pięknego miejsca, to jest również reżyserem teatralnym. Dawno temu Tomek przyniósł opowiadanie Singera „O tym, jak Szlemiel wybrał się do Warszawy”. Wtedy pojawił się pomysł, że fajnie byłoby to opowiadanie jakoś uteatralizować. Ponieważ ja miałem wtedy bardzo dobry kontakt z kapelą „Się gra”, w której byli Bartek Stańczyk, Jarek Adamów i Robert Brzozowski, to natychmiast pomyśleliśmy, że przedstawienie można zrobić z muzyką na żywo, koniecznie z akordeonem. Tak właśnie powstało przedstawienie, które nam się szalenie spodobało. Okazało się, że nie tylko nam, ale również widzom. Postanowiliśmy to kontynuować. Zupełnie naturalnie powstały kolejne przedstawienia z pozostałymi członkami zespołu „Się gra” – z Jarkiem Adamowem, który gra na klarnecie, z Robertem Brzozowskim grającym na kontrabasie. Powstał tryptyk, nazwaliśmy go „Tryptyk chasydzki”. Te przedstawienia powstały bardzo szybko, dosłownie w przeciągu kilkunastu miesięcy i ruszyliśmy z nimi w świat. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.
Jednak w gruncie rzeczy, trudno tutaj mówić o teatrze. My jesteśmy na granicy takich form, które nazywają się „teatr” i „sztuka opowiadania historii”. Nie wiem, któremu z tych gatunków jesteśmy bliżsi.
A potwierdzeniem tego jest fakt, że jesteście zapraszani do wielu miejsc w Polsce i nie tylko.
Witold Dąbrowski: Jeździmy właściwie po całym świecie. Ale nie jeździmy wszędzie. Jedziemy tam, gdzie rzeczywiście czujemy, że ludzie chcą nas usłyszeć i zobaczyć. Tutaj przyjechaliśmy do Ciebie, Agato. Wykazałaś taką determinację, i widząc to przedstawienie przed rokiem w Szczebrzeszynie powiedziałaś, że ten spektakl musi się znaleźć w Zamościu. Razem z Wojtkiem (Łosiewiczem – red.) znaleźliście świetną okazję, czyli Festiwal Kultur. Przyjechaliśmy tutaj zagrać dla Was, wiedząc, że zadbacie, abyście nie oglądali samotnie tego przedstawienia.
I myślę, że udało nam się zachęcić ludzi do przyjścia i obejrzenia Waszego przedstawienia. A jak Wasze wrażenia po występie w Zamościu?
Jarosław Adamów: Moim zdaniem było rewelacyjnie. Bardzo lubię Zamość, jestem tutaj czwarty raz z występami. Kolejny raz z Witkiem, wcześniej byłem również z zespołem „Się gra”. Zawsze bardzo mile wspominam to miasto i bardzo lubię tutaj przyjeżdżać. A dzisiaj była tutaj niesamowita atmosfera.
Witold Dąbrowski: Przede wszystkim jako organizatorzy wpadliście na bardzo dobry pomysł, aby takie kameralne przedstawienie jak nasze, odbyło się w równie kameralnej przestrzeni. Dlatego to podwórze, tuż obok Rynku Wielkiego, okazało się stworzone do takich działań. Samo to miejsce, do którego nas zaprosiliście – ono już samo gra. A jeśli dodatkowo pojawia się w tym tak znakomita literatura, tak piękne opowiadanie Singera, jakim jest „Tajbełe i jej demon” – jeszcze dodatkowo podkreśla tę wspaniałą atmosferę.
Bardzo ważne dla nas jest to, że ci, którzy przychodzą na te pokazy, przedstawienia, opowieści, wzruszają się i potem zabierają te wzruszenia ze sobą do domu, a jeśli mają trochę odwagi, to po występie podchodzą do nas i dziękują, a my się cieszymy, że takie podziękowania słyszymy.
Mówiąc o podziękowaniach – co dla Was, jako aktorów jest cenniejsze: profesjonalna recenzja znawcy sztuki, czy wzruszeni widzowie, o których mówiłeś przed chwilą?
Jarosław Adamów: Myślę, że każdy człowiek jest równy. Dlatego bez względu na to, czy ktoś jest znanym recenzentem, czy zwykłym widzem – opinia tych osób jest dla mnie tak samo ważna.
Witold Dąbrowski: Dla mnie również obydwie opinie są bardzo ważne. Oczywiście nie zabiegamy o to, żeby te recenzje były jakieś wyjątkowe. Natomiast rzeczywiście zdarza mi się czasami przeczytać recenzję dziennikarza, który swoim opisem trafia dokładnie w dziesiątkę, a wcześniej nie wypytywał mnie, co ja o tym myślę, nie przepisywał tego, co ja mówię o spektaklu. Opisywał swoje emocje i tym opisem trafiał bingo. To bardzo, bardzo cieszy i udowadnia, że zamierzenia, które mieliśmy, tworząc te opowieści, zostały zrealizowane. Ale nawet najlepsza recenzja w najlepszym dzienniku, tygodniku czy miesięczniku, nie zastąpi tej reakcji, którą widzimy w widzach. Poza tym, że miło jest usłyszeć, gdy ktoś przychodzi po przedstawieniu i mówi – dziękuję panu, wzruszyłem się, to było niesamowite przeżycie, nigdy tego nie zapomnę – to dodatkowo my jesteśmy bardzo blisko publiczności. To, jak reaguje publiczność – albo nas niesie, albo nas dołuje. Dzisiaj w Zamościu publiczność nas niosła.
Możemy więc liczyć, że przyjedziecie jeszcze do Zamościa?
Witold Dąbrowski: Jak nas zaprosisz, to pewnie!
Już dziś Was zapraszam! Dziękuję za rozmowę.