W poniedziałek w ramach XVII Międzynarodowych Dni Filmu Religijnego widzowie mogli obejrzeć aż trzy bardzo dobre filmy, a co więcej spotkać ich twórców.
„Vera” – Tego filmu miało nie być na tegorocznej edycji Sacrofilmu, a jednak jego projekcja odbyła się w poniedziałek. Z Włoch miał przyjechać jego reżyser, ale z powodów rodzinnych Francesca Melandri przyjazd odwołała. W zastępstwie w Zamosciu zjawił się Arnaldo Casali – Jestem tutaj ponieważ Sacrofilm współpracuje z naszym festiwalem „Popoli e religioni”. W ubiegłym roku gościliśmy delegację od Was. Wtedy po raz pierwszy w historii naszego festiwalu, film polski pt. „Młyn” zdobył nagrodę za najlepszy film fabularny – mówił jego dyrektor. Widzowie mogli poznać historię Very Martin, urodzonej w 1924 roku w rodzinie żydowskiej mieszkającej w Chorwacji, która doświadcza Holocaustu i ucieka do Włoch. Tutaj rodzi się jej niezwykła pasja do koni. Obecnie mając 87 lat jednocześnie hoduje czystej krwi konie we wsi niedaleko Rzymu. Kobieta mimo zaawansowanego wieku sama dba o swoje zwierzęta. Sprząta, karmi, często przewozi na taczce kilkudziesięciu kilogramowe klocki słomy. Głównym motywem obrazu jest oczekiwanie Very na narodziny źrebięcia który być może w przyszłości zostanie mistrzem toru wyścigowego. We wszystko wpleciona historia życia i jej najbliższych, którzy zginęli w Holocauście. Film w niezwykły sposób łączy w sobie jakże bolesną tematykę Zagłady z początkowo wydawałoby się sielankowym obrazem koni. Jednak dla Very, która pamięta to co stało się z jej bliskimi, narodziny źrebięcia są dla niej metaforą nowego początku.
To nie był jedyny film, który przygotowali na poniedziałkowe popołudnie organizatorzy Sacrofilmu. Kolejnym punktem programu był wzruszający obraz „Bez jednego drzewa las lasem zostanie” – opowieść o tragicznej śmierci księdza Jana Machy, który w wieku 28 lat został zgilotynowany w przez Niemców w katowickim więzieniu. Ksiądz Macha urodził się w 1914 roku w Chorzowie. Święcenia kapłańskie przyjął w czerwcu 1939 roku. Od początku wiadomym było, że nie będzie to łatwa posługa. Założył podziemną organizację o nazwie „Konwalia”. Następnie kierował pomocą społeczną na Śląsku. Wokoło niego skupieni byli harcerze, studenci i młodzież. Wydawał gazetkę “Świt”, w której przekonywał o szybkim końcu wojny i klęsce hitlerowców, dodając w ten sposób wiary w zwycięstwo i otuchy. W wyniku zdrady zostaje ksiądz Macha został aresztowany i skazany na zgilotynowanie. Jan Macha na cztery godziny przed śmiercią napisał list do rodziny: „Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali (…)”. Specjalnie na projekcję filmu z Katowic przyjechali jego twórcy. – Na trop tej historii wpadła nasza Pani reżyser przeglądając jedno ze dawnych czasopism wydawanych na Śląsku. Prace nad filmem trwały ponad 3 lata. – opowiadał na spotkaniu montażysta Norbert Rudzik. Za ten obraz ekipa została uhonorowana przez organizatorów Sacrofilmu statuetką „Bramy”. Film jest niezwykle ważny dla żyjących wciąż w Chorzowie krewnych ks. Jana Machy, którzy uczestniczyli w realizacji. To także historia gilotyny, zainstalowanej przez hitlerowców w katowickim więzieniu przy ul. Mikołowskiej. skazańców. W sumie pod jej ostrzem zginęło ponad 500 osób. Obecnie gilotyna jest eksponatem w oświęcimskim Muzeum Auschwitz Birkenau. Niewykluczone, że film będzie można już w najbliższych miesiącach obejrzeć w TVP Historia. Ma trafić do szkół na razie, na Śląsku.
Ostatnim filmowym akcentem poniedziałkowego Sacrofilmu była projekcja filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Obraz przedstawia życie księdza Jerzego od lat dzieciństwa na polskiej prowincji, poprzez okres kształtowania się jego powołania w wojsku, proces rodzenia się jego legendy w czasie ciężkiej próby stanu wojennego, aż po jego bestialski mord dokonany na polecenie komunistycznych władz i gromadzący blisko pół miliona ludzi pogrzeb. Po projekcji odbyło się spotkanie z reżyserem Rafałem Wieczyńskim, który opowiedział m.in. o trudnościach związanych z nakręceniem sceny śmierci ks. Popiełuszki. – Z niewiadomych przyczyn na taśmach pojawiał się cień. Ciągle przerywaliśmy zdjęcia, to z niewiadomych powodów ktoś wchodził na plan filmowy. Działy się naprawdę dziwne rzeczy. W końcu nasz operator rozkręcił kamerę, ku jego zdziwieniu, bo w swojej 40-letniej pracy nigdy się mu się to nie przydarzyło, okazało się że odkręciła się mała śrubka. Dzięki temu odkryliśmy jeszcze inną wadę naszego sprzętu, która mogła poważnie opóźnić kolejne zdjęcia – opowiadał Wieczyński.