Z Wojciechem Hoffmannem i Boguszem Rutkiewiczem, muzykami z zespołu Turbo, przed koncertem w Zamościu rozmawiał Paweł Kułaj. W Zamościu dawno już Was nie było, pamiętacie swoją ostatnią wizytę w Hetmańskim Grodzie?
B.R. – Ostatni raz graliśmy w Zamościu w 1984 roku. Balangowaliśmy tutaj na Rynku i strzelaliśmy korkami z szampanów w okna. Graliśmy wtedy koncert w domu kultury. Mieliśmy tutaj sporą i fajną grupę fanów, która nas pięknie dopingowała. Jest co wspominać.
W.H. – Ja generalnie nie za wiele pamiętam, ale przyjeżdżaliśmy tutaj, na Zamojszczyznę, do Zamościa, Tomaszowa, Biłgoraja po kilka razy. To były nasze pierwsze trasy.
10 czerwca br. Polskę odwiedziło słynne Iron Maiden, pamiętacie może spotkanie z nimi w 1984 roku po ich koncercie w Poznaniu?
B.R. – To spotkanie bardzo dobrze pamiętamy, to było dla nas wielkie przeżycie. Umożliwili nam to nasi koledzy, którzy obsługiwali ich podczas koncertu w Poznaniu. My byliśmy na tym koncercie i udało nam się dostać na zaplecze. Powiedzieli nam: jak chcecie, to zapoznamy was z zespołem. Chłopaki zapytali Ironów, czy taka polska kapela może do nich przyjść. Oni bardzo chętnie zaprosili nas do hotelu. Przyszliśmy do nich, siedzieliśmy, piliśmy piwko i rozmawialiśmy o muzyce, Polsce, Europie. Żałujemy jednej rzeczy. Ciągnęli nas na imprezę, o której później krążyły legendy. Ja wtedy jeszcze mieszkałem w Gnieźnie, mówiłem, że nie będę miał czym wrócić do domu. Odprowadziliśmy ich do Adrii (znana restauracja – red.). No i takie z nas tłuki i ciołki, że nie poszliśmy z Maidenami w bałagan. Szkoda, aczkolwiek samo spotkanie, wieczór też były fajne. Może już nas nie pamiętają, ale my będziemy pamiętać to do końca życia. Z różnymi zespołami imprezowaliśmy, ale z naszymi idolami ukochanymi tego nie zrobiliśmy. Nie wiem, co nami powodowało, może jakaś nieśmiałość.
W.H. – Przyszliśmy na koncert, który był genialny, dali niesamowite show. Czegoś takiego trudno było szukać w ówczesnej Polsce. Tak jak powiedział Bogusz – poszliśmy do hotelu Merkury. Przyszedł wtedy Bruce Dickinson, Nicko Mcbrain, Steve Harris, później reszta zespołu. Ciągnęli nas, ale podziękowaliśmy im za zaproszenie, że niby mamy ważny koncert. Bardzo żałujemy.
Dlatego, że tak bardzo lubiliście Iron Maiden, to zadedykowaliście im swoją płytę „Smak Ciszy” wydaną w 1985 roku?
B.R. – Tak, tak było. Z tego, co wiem, ta płyta później dotarła do nich.
W.H. – My ten album puszczaliśmy im podczas spotkania jeszcze na kasecie. Pamiętam, wtedy Bruce Dickinson powiedział – Wasz wokalista pasuje idealnie do Deep Purple, co było sporym komplementem dla naszego wokalisty.
Czy kiedykolwiek w całej historii Turbo zwątpiliście w ten zespół?
B.R. – Tak, wtedy, gdy się rozpadliśmy. Nie każdy zespół, tak jak Rolling Stones, ma zawsze do przodu i jest na świeczniku. Każda kapela, która gra więcej niż pięć lat, ma okresy wzlotów i spadków. Teraz w Polsce Acid Drinkers jest na fali, ale pamiętam czas – ładnych parę lat temu – gdy odszedł od nich Litza (gitarzysta Robert Friedrich – red.). Byli wtedy kapelą w strasznym dołku. Na koncerty przychodziło po 50 osób, ale oni się nie załamali i robili swoje. My też mieliśmy takie okresy, teraz także nie jesteśmy może na fali, ale nie jest źle. Jest na pewno lepiej niż w ostatnich 3 latach. Po odejściu byłego wokalisty myśleliśmy, że to jest koniec i było duże prawdopodobieństwo, że już nie zagramy. Teraz idzie nam o 200 % lepiej niż wcześniej.
W.H . – Było takich parę momentów. Nawet na początku takie myśli były, a ostatnio po odejściu naszego starego wokalisty. Ogólnie zespół, który zaczyna w naszym kraju, ma pod górę. Wiele kapel nie daje rady się przebić i się rozpada.
Czy uważacie, że gdyby Turbo powstało na Zachodzie, albo jeśli w latach 80. udałoby się Wam wyjechać, to osiągnęlibyście sukces na miarę wielkich gwiazd, jak wspomniane Iron Maiden?
B.R. – Tego nikt nie wie, ale wiem jedno – zespół z taką pozycją, jaką my mieliśmy w Polsce, to pod każdym względem na Zachodzie miał tysiąc razy lepiej od nas. Gdyby nam się udało zdobyć taką pozycję na Zachodzie, jak u nas, to byśmy żyli jak Ozzy Osbourne.
W.H. – Nie narzekamy i nie ma co gdybać, cieszymy się, że nie urodziliśmy się gdzieś tam, na Wschodzie, bo wtedy pozamykaliby nas za taką muzykę. To były piękne czasy i fajnie było to wszystko przeżyć u nas, w Polsce.
Na Wasze koncerty przychodzi starsze pokolenie, czy młodzi fani?
W.H. – Zdarzają się starsi, ale ci ludzie, którzy nas dawniej słuchali, mają w tej chwili rodziny, zarabiają pieniądze, nie mają czasu. Teraz przychodzą głównie ich dzieciaki. Dowiadują się o nas z opowieści, z kaset, płyt. Na naszych koncertach przeważnie widzimy więc młodzież.
Nie tak dawno doszło do zmian personalnych w Turbo, co było ich powodem?
B.R. – Sytuacja, którą stworzył „Krzyżyk”, zmusiła nas do podziękowania mu.
W.H. – Ilość zajęć, które sobie stworzył na boku nasz były już perkusista Krzysztof „Krzyżyk” Krzyżaniak, czyli zaangażował się najpierw w zespół Armia, później w Lux Torpeda. Zachował się nie fair, przeszedł do tych dwóch zespołów, nie pytając nas o zdanie i stwierdziliśmy, że nie ma sensu dalsza współpraca, bo nie miałby dla nas czasu.
Opowiedzcie o najnowszej płycie grupy Turbo.
B.R. – W tym roku może uda się ją wydać. Praca nad płytą wre, aczkolwiek z uwagi na zmiany w składzie, o których mówiliśmy wyżej, mieliśmy miesiąc w zawieszeniu. Musieliśmy z naszym obecnym perkusistą, Mariuszem „Bobisiem” Bobkowskim, który wrócił do nas po dziesięciu latach, zgrać się na nowo i przygotować repertuar na koncerty. Planujemy wznowić pracę w lipcu br. Mamy gotowych już pięć kawałków. Nie będą to numery rozbudowane jak na „Strażniku Światła”, ale bardziej zwarte. Porównując do tego, co już spłodziliśmy, to najbliżej będzie do „Kawalerii Szatana”.
W.H. – Myślę, że będzie ostro, krótko i na temat, no i melodyjnie. Nad tytułem jeszcze nie myśleliśmy.
Starsi fani najwyżej cenią Wasze dokonania na „Kawalerii Szatana” i „Ostatnim wojowniku”. A co Wy uważacie za swoje największe muzyczne osiągnięcia?
B.R. – „Smaki ciszy”, bo to moja pierwsza płyta z Turbo. „Awatar” – za to, że była nagrana po długiej przerwie i jest naszą najbardziej dojrzałą płytą, taka stylistycznie inna od pozostałych. Lubię też ostatnią, czyli „Strażnika Światła”, no i oczywiście „Kawalerię”.
W.H . – Ja nie mam raczej faworytów. Oprócz „Epidemii, „Dead End”, „One Way”, to wszystkie są OK. „Dorosłe Dzieci” – bo pierwsza, „Kawaleria Szatana” – bo przełomowa.
Jak, Waszym zdaniem, miewa się obecnie ciężka muzyka w Polsce?
B.R. – My się śmiejemy, że jak ktoś lubi heavy metal, to od razu gra w zespole metalowym. Często spotykam się z opiniami, że na koncerty metalowe w małych miasteczkach i dużych miastach przychodzi coraz mniej ludzi. Zespoły narzekają na frekwencję. Nie ma na to mody. Nikt takiej muzyki nie puszcza w radiu.
W.H. – Ja czytałem ostatnio artykuł w Internecie, w którym młodzież narzeka, że wszystkie festiwale metalowe odbywają się za granicą, że w Polsce jest coraz mniej tego typu koncertów. Na Woodstocku w tym roku podobno już nie będzie żadnego zespołu metalowego, takie granie zostało wyeliminowane. Radiostacje nie promują takiej muzyki. Prawdziwą audycję rockową ma Romek Jakubowski w Jedynce, poza Trójką, Antyradiem.
Czy na zakończenie chcielibyście powiedzieć coś fanom Turbo z Zamojszczyzny?
W.H. – Chcielibyśmy, żeby jak najdłużej przychodzili na nasze koncerty, wspierali nas i propagowali tę muzykę, zarażali nią innych, bo to jest fajna muzyka.
B.R. – Jeżeli ktoś z naszych starych fanów to przeczyta, to serdecznie ich pozdrawiamy, no i oczywiście także fanki.
Dziękuję za rozmowę.