sobota , 21 września 2024
Home / Wiadomości / Szansa na drugie życie

Szansa na drugie życie

Jaś ma 5 lat. Od kiedy zdiagnozowano u niego nowotwór złośliwy, szpitale stały się jego domem. Rodzice chłopca od dwóch lat walczą o jego życie. Szansą jest terapia w klinice w Tybindze w Niemczech. Będzie to możliwe dzięki polskim i niemieckim policjantom. Przed chorobą Jaś, jak większość 3-latków, chodził do przedszkola, bawił się z innymi dziećmi, łatwo nawiązywał z nimi kontakty. Lubił, kiedy czytano mu bajki. Zbierał dinozaury i książki o nich. Lubił wędkować i w wolnym czasie cała rodzina musiała jeździć z nim na ryby. Tuż przed chorobą nauczył się jeździć na rowerze. Był radosnym i ciekawym świata dzieckiem. Dzisiaj jego życie wygląda zupełnie inaczej.

Diagnoza

Najpierw rodzice zauważyli u niego powiększony węzeł chłonny na szyi, a później rozbolał go brzuszek. W maju 2009 roku, po badaniach okazało się, że Jaś ma 10-centymetrowego guza nadnercza. Przewieziono go do Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej w Lublinie, gdzie zdiagnozowano nowotwór złośliwy nauroblastoma, i rozpoczęto leczenie. Najpierw chemioterapia, operacje usunięcia guza i przerzutów w szpitalu we Wrocławiu, później kolejna chemia i terapia izotopowa MIBG 131, tym razem w szpitalu w Gliwicach. W grudniu 2009 r. autoprzeszczep szpiku kostnego i kolejna, tym razem bardzo agresywna, chemioterapia.

Kiedy już leczenie miało się zakończyć, zauważono na szyi kolejnego guza. We Wrocławiu go usunięto, ale biopsja wykazała progresje choroby. – Wtedy prof. Kowalczyk, specjalista z Lublina, krajowy konsultant ds. onkologii, powiedział, żebym na własną rękę szukała możliwości leczenia dziecka za granicą terapią przeciwciał monoklinalnych, tzw. anty Gd2 – mówi Edyta. Możliwości leczenia chłopca w kraju wyczerpią się za kilka miesięcy. Teraz jest w trakcie chemioterapii, następnie będzie musiał przejść kolejną operację usunięcia pozostałości po guzach we Wrocławiu i kolejną terapię izotopowa w Gliwicach oraz drugi już przeszczep szpiku kostnego w Lublinie. Tym razem dawcą szpiku będzie jedno z rodziców. Które z nich, okaże się dopiero po badaniach zgodności.

Idąc za radą profesora Kowalczyka, zaczęła szukać możliwości leczenia syna za granicą. Trudno było dotrzeć do szpitali i lekarzy zajmujących się terapią przeciwciał monoklonalnych. Klinika w Austrii odmówiła leczenia jej syna, więc trzeba było uruchomić wszystkie kontakty. Edyta i Marcin Kowalik od wielu lat pracują w Policji w Lublinie. Międzynarodowe kontakty policjantów okazały się w tym przypadku bardzo pomocne i skuteczne.

Jedną z klinik specjalizujących się w tej terapii jest klinika w Tybindze. Dzięki kontaktom policjantów z Międzynarodowego Stowarzyszenia Policji (Internatonal Police Association) udało się nawiązać kontakt z profesorem Langiem, który zgodził się przyjąć Jasia na leczenie. Będzie on pierwszym dzieckiem w Polsce, które wyjedzie na takie zagraniczne leczenie. Obecne leczenie Jasia w kraju stanowi zalecenie profesora Langa i jest podstawą do przyjęcia go na dalsze leczenie w Niemczech. Terapia w klinice w Niemczech może potrwać od 6 miesięcy nawet do 1, 5 roku. Rodzice chłopca starają się o jej dofinansowanie z Narodowego Funduszu Zdrowia.

W ciągu tych dwóch lat w życiu Jasia zmieniło się wszystko. Szpitale w całym kraju, setki badań i zabiegów, skutki chemioterapii, do tego ból i strach – trudno sobie wyobrazić, jak z tym wszystkim radzi sobie 5-latek. Choroba sprawiła, że Jaś szybko wydoroślał. Na zdjęciu, choć buzia dziecięca, zza okularów spoglądają oczy „doświadczonego” człowieka. Jaś wie i rozumie, że lekarze, szpitale, operacje, leki i dieta są mu potrzebne. Czasem tylko zada pytanie: „Mamo, czy ja wyzdrowieję?” – I wtedy jest naprawdę ciężko – mówi Edyta Kowalik, ale wie, że jej syn dostał szansę na wyzdrowienie.

Ani trochę nie dziwi więc, że w trakcie choroby jego ulubioną zabawą stała się zabawa w lekarza. Bawią się razem z mamą i swoją 3-letnią siostrą Amelką– tak na niby chodzą na wizyty lekarskie, robią zastrzyki, badania, np. tomograf, usg. Dzieciństwo Amelki też jest trochę inne niż jej rówieśników, także „wydoroślała”. Chociaż tęskni i czasem płacze, to wie, że musi zostać na dłużej z babcią, bo rodzice muszą być w szpitalu. Wie, że Jaś choruje, że boli go brzuszek, a kiedy przejeżdżają obok szpitala, to wie, że leży tam jej braciszek. Kiedy Jaś wymiotuje po chemioterapii, to przychodzi, głaszcze go po główce i podaje mu chusteczki. Kiedy Jaś wraca do domu, to wspólnie oglądają „Sąsiadów” – pomysłowych majsterkowiczów Pata i Mata, albo ich ulubioną bajkę „Ratatuj” – historię o tym, że warto mieć marzenia, bo niektóre się spełniają. – Mój syn bardzo lubi zespół Depeche Mode i ma dwa marzenia, pierwsze to pójść na ich koncert, a drugie to grać tak jak oni – mówi Edyta i dodaje, że ostatnio Jaś zapragnął grać na gitarze elektrycznej, takiej prawdziwej, z „piecem”. Co mogła zrobić mama w takiej sytuacji. Pożyczyła od swojego brata gitarę, by jej syn mógł nauczyć się na niej grać. – Jednak największym marzeniem mojego syna i nas wszystkich jest to, by wyzdrowiał – dodaje Edyta Kowalik.

Państwo Kowalik z powodu choroby syna musieli przeorganizować swoje życie. Po przeszczepie szpiku u Jasia, kiedy odporność jego organizmu była bardzo obniżona, w domu zapanował 3-miesięczny „reżim” – ścisłe ustalone reguły, do których wszyscy musieli się zastosować. – Najpierw musieliśmy zrobić generalny remont, odmalować mieszkanie, kupić nowe łóżka, wyrzucić stare dywany i kwiaty, kupić nową pościel, przeprowadzić generalne sprzątanie – opowiada Edyta. – Każda drobna infekcja mogła zakończyć się tragicznie dla mojego syna. Nikt nie mógł w tym czasie odwiedzać państwa Kowalików.

Jaś w trakcie terapii musi być na specjalnej diecie lekkostrawnej, nie może jeść smażonego, świeżych warzyw i owoców, muszą one być gotowane. Oprócz tego Jaś zażywa specjalne suplementy, sok na bazie wyciągu z ziół, żywe kultury bakterii. Wszystko to kosztuje. Do tego inne leki, ostatnio na poparzenia buzi i przełyku po chemioterapii.

Nie mogą też nic zaplanować, bo pobyt Jasia w domu zależy od jego wyników po chemii. Jeżeli są złe, zostaje w szpitalu, jeżeli dobre, to jest kilka dni w domu. Od tego też zależy leczenie, więc państwo Kowalik nie wiedzą, kiedy pojadą do Wrocławia na operację, kiedy do Gliwic na izotopy promieniotwórcze, nie znają dokładnej daty przeszczepu, a od niego zależy leczenie w klinice w Tybindze. Wszystko zmienia się z minuty na minutę, jak tylko są kolejne wyniki badań Jasia. Wszyscy żyją „na walizkach”, nawet Amelka, bo przecież kiedy rodzice jadą do szpitala, ona jedzie do babci.

Szczęście w nieszczęściu

Jaś spędza większość czasu w szpitalach. Czasem jest z nim Edyta, czasem jej mąż Marcin. Wyjeżdżają z nim do Wrocławia, do Gliwic, często są tam wiele dni. Oboje pracują w Policji, ona w Komendzie Wojewódzkiej Policji, on w IV Komisariacie Policji w Lublinie. Trudno poradzić sobie z taką sytuacją, pracować trzeba, a dziecka nie można zostawić samego w obcym mieście, w szpitalu, gdzie będzie operowane. Wiele zależy od dobrej woli ludzi. Edyta i Marcin mają szczęście, dzięki zrozumieniu i dobroci przełożonych zawsze jedno z nich może być z synem. Kiedy Marcin ma w grafiku pierwszą zmianę, Edyta idzie do pracy na popołudnie i odwrotnie. Dzięki temu mogą pogodzić pracę i leczenie syna.

– Wszyscy wspierają nas jak mogą – mówi Edyta. – Kiedy Jaś zachorował, pracowałam w wydziale dochodzeniowo-śledczym, moi przełożeni i koledzy, także z innych wydziałów, zrzekli się swoich premii i przekazali je na leczenie Jasia.

Kiedy Edyta wyjeżdża z synem na leczenie poza Lublin, koledzy potrafią „zrzucić się” na przejazd i pobyt w innym mieście, pomagają załatwić zakwaterowanie. Wielu policjantów z innych jednostek i wydziałów w rocznych zeznaniach podatkowych odlicza 1% podatku na leczenie Jasia. – Wszyscy dzwonią i pytają o Jasia i Amelię, czy czegoś potrzebujemy, czy mogą jakoś pomóc – mówi Edyta i dodaje, że oboje z mężem mają szczęście, że pracują, tu gdzie pracują.

Koledzy są bardzo zaangażowani w pomoc dla Jasia, organizują zbiórki pieniędzy, mecze charytatywne. A kiedy w szpitalu w Lublinie kazano państwu Kowalik na własną rękę szukać leczenia za granicą, to koledzy z pracy także szukali takich możliwości za pośrednictwem swoich znajomych. Policjanci zrzeszeni w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Policji uruchomili swoje kontakty w Niemczech. Zwrócili się z prośbą o pomoc do niemieckich policjantów, którzy próbując pomóc, dzwonili do kliniki w Tybindze, do skutku próbując skontaktować się z profesorem Langiem. – Dzięki pomocy niemieckich policjantów mój Jaś dostanie dużą szansę na wyzdrowienie, na drugie życie – mówi Edyta Kowalik, która spotkała się pod koniec stycznia w Poznaniu z niemieckimi policjantami, gdzie miała okazję im podziękować. Zaoferowali oni swoją pomoc także w trakcie jej pobytu w Niemczech podczas terapii Jasia. Będą starali się pomóc organizacyjnie i w porozumiewaniu się po niemiecku z lekarzami.

Edycie trudno bez wzruszenia mówić o dobroci ludzi i pomocy, którą otrzymała ona i jej chory synek. „Dziękuję” – choć to tak niewiele, to musi wyrazić całą jej wdzięczność, której i tak nie da się opisać słowami, dla wszystkich tych, którym na sercu leży zdrowie jej 5-letniego syna.

 

Sprawdź również

„Mamy 4+” już z wypłatami

Ponad dwa tysiące kobiet z województwa lubelskiego otrzymuje już świadczenie Mama4+ z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub odczyt wg ustawień przeglą…darki. Więcej informacji.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close