Ona marzycielka i dusza artystyczna. On kreatywny pragmatyk. Razem stanowią doborowy tandem, otwarty na nowe inspiracje.
Zakochani po uszy w sobie i w Zamościu sięgnęli po nie lada wyzwanie. Nie mam wątpliwości, że dla Małgorzaty i Henryka Ryczków “Morandówka” to coś więcej niż biznes.
Małgorzata i Henryk Ryczkowie, nowi najemcy legendarnego obiektu, jakim jest reprezentacyjna kamienica Morandowska, czyli popularna “Morandówka” przy ulicy Staszica 25 w Zamościu, w szczerej rozmowie mówią o … spełnianiu marzeń i biznesie z marzeń, który otworzy swoje gościnne progi na początku kwietnia.
Teresa Madej – Zacznijmy od wspomnień. Jaki był Zamość w czasach Państwa młodości? Wiem, że znacie się Państwo chyba “od piaskownicy”.
Henryk Ryczek: -Tak, rzeczywiście to historia, która już ma…, może nie będę mówił ile lat, ale znamy się od siódmego roku życia. Spotkaliśmy się oboje w tej samej klasie. Potem towarzyszyliśmy sobie przez całe osiem lat szkoły podstawowej. Później było liceum i technikum elektryczne, czyli znowu razem w jednym budynku. I od matury zaczęło iskrzyć i tak do dzisiaj to trwa.
Małgorzata Ryczek: -Moją młodość w Zamościu wypełniała także nauka w Szkole Muzycznej. Z Liceum Ogólnokształcącego chodziłam do Szkoły Muzycznej, która najpierw mieściła się nad Cepelią, a później na ulicy Pereca – gdzie uczyłam się grać na fortepianie.
Teresa Madej – Proszę powiedzieć jaki był wówczas Zamość?
Henryk Ryczek: -Wychowałem się na Alejach Ludowego Wojska Polskiego. I niestety, pamiętam ten Zamość jako szary i ponury. Cały Zamość tak wyglądał. Jedyną atrakcją był nasz park, gdzie odbywały się fantastyczne potańcówki. Ale Stare Miasto było odrapane i smutne, bywało też niebezpieczne.
Małgorzata Ryczek: – Stare Miasto z przeszłości pozostaje dla mnie fajnym wspomnieniem. Jest w mojej duszy i sercu.
Teresa Madej – Gdzie się wtedy chodziło na randki? Gdzie Państwo chodziliście na randki? Do kawiarni, parku? ZOO było malutkie.
Henryk Ryczek: -Tak, ZOO malutkie, więc randki w parku były najczęstsze. Chodziliśmy też do Winiarni na Żeromskiego. Była i Ratuszowa, ale restauracją naszej młodości była Winiarnia.
Ryczek: – Bardzo fajnie wspominam MPiK, gdzie można było wypić herbatę, poczytać gazetę i porozmawiać. Z sentymentem wspominam tę Winiarnię. Marian Paszczuk robił tam udane dyskoteki, przy których wspaniale bawiliśmy się do północy. Do domu wracało się taksówką, choć nie było ją łatwo złapać. I oczywiście park był dla nas przepięknym miejscem spotkań. Mieliśmy tam również lekcje wychowania fizycznego i biegaliśmy też na długie dystanse. To były piękne czasy.
Henryk Ryczek: -A na weekendy “zielona linia” i Zwierzyniec.
Teresa Madej – Potem była wielka miłość, rodzina i dzieci. A pana pierwszy biznes, panie Henryku?
Henryk Ryczek: -Właściwie to już przed maturą. Ja zawsze brałem się do różnych rzeczy. Już przed ślubem miałem swoją firmę. A tak już na poważnie to w 1989r. Potem to już poszło i po kilka biznesów na raz i w kilku miastach. Przewędrowaliśmy przez Tuszów Narodowy, miasto gen. Sikorskiego, Mielec, Andrespol i Łódź, która jest siedzibą mojej głównej firmy.
Teresa Madej – Proszę powiedzieć, jak to się stało, że “zakochał się” pan w kamieniu?
Henryk Ryczek: -To był rok 1988. Z przyjacielem wybraliśmy się na Bałkany, do Serbii. Jednego wieczoru nasz znajomy Dragan zaprowadził nas do swojego kuma na degustację rakiji. Zobaczyliśmy u niego pierwsze, mozolnie odlewane elementy betonowe, które nas bardzo zainspirowały. Staraliśmy się tam nabyć jakieś formy, ale wojna na Bałkanach i nasz wyjazd to uniemożliwił. Wróciliśmy do Polski z głową pełną pomysłów. Przez rok próbowaliśmy odtworzyć możliwość wytwarzania takiego kamienia. Udało się. Wtedy założyłem firmę i prowadzę ją już dwadzieścia siedem lat.
Teresa Madej – I podbija pan rynki świata. Przez pewien czas nie mieszkaliście Państwo w Zamościu. Rozumiem, że biznes rządzi się swoimi prawami. Coś za coś.
Henryk Ryczek: -Najpierw wyjechaliśmy na Śląsk, za mieszkaniem, “za chlebem”. Później, jak firma zaczęła prosperować, dojeżdżałem do tych miejsc, gdzie mieliśmy nasze siedlisko. Kiedy kupiliśmy nowy zakład w Łodzi, wtedy ja spędziłem tam dwanaście lat, a Małgosia z dziećmi sześć, siedem.
Teresa Madej – Ten powrót w wielkim stylu to tęsknota za Zamościem czy może nowy projekt?
Henryk Ryczek: -Kilka lat temu powróciliśmy do Zamościa, aby ustabilizować i wyciszyć nieco nasze życie. To było chyba wypowiedziane w złą godzinę. Sprzedaliśmy dom w Zamościu i zamieszkaliśmy w siedlisku położonym w Skierbieszowskim Parku Krajobrazowym. Nie mogliśmy się nacieszyć tym rocznym okresem spokoju. To było zbyt dużo jak dla mojej “rogatej” duszy. Życie ponownie przyspieszyło. Jak mówią: “Ty planujesz, Bóg się śmieje”. Rzeczywiście, chyba “Bóg się zaśmiał” i podsunął mi mnóstwo pomysłów. I dzięki Bogu, zdrowie pozwoliło, że udało się zrealizować te pomysły.
Małgorzata Ryczek: -Zawsze chcieliśmy mieć coś na wsi. Jesteśmy z miasta, ale coś nas ciągnie na wieś. Na tej kupionej osiemnaście lat temu działce na wsi założyliśmy nasze Zamojskie Rancho. I tak krok po kroku zaczęliśmy kupować zwierzęta, konie i powstała stadnina. To nie było zaplanowane.
Henryk Ryczek: -Było planowane, tylko nie na taką skalę. Stajnię chcieliśmy zbudować dla siebie, ale teraz robimy Halowe Mistrzostwa Województwa Lubelskiego w skokach przez przeszkody. Jeżdżę na koniu w miarę możliwości i czasu. Chciałbym to robić częściej.
Teresa Madej – Czyli można założyć, że “Morandówka” to dla Państwa biznes z marzeń?
Małgorzata Ryczek: -Mogę powiedzieć prawdę? Jak pamiętam – wychowując się na Starym Mieście, nie mieszkając tu, to z uwagi na naukę w Szkole Muzycznej – kiedyś powiedziałam do męża, że fajnie by było… Te kamieniczki tak mnie fascynowały. Patrzyłam na nie i mówiłam: Te kamieniczki są tak piękne w tym Zamościu.
Teresa Madej – I tak jedną mieć.
Małgorzata Ryczek: -I tak jedną mieć. Tak, dosłownie tak myślałam. Ta kamienica tyle lat stała pusta.